O mnie
Moją pierwszą miłością były konie, nie psy. Mój wujek był kowalem i przesiadywałam po kilka godzin dziennie pod jego kuźnią, bo konie tam były. Nieco później, kiedy rodzice wytłumaczyli mi, że koń w komunie nie ma racji bytu- ani zajmowanie się jego hodowlą, bo koń to "przeżytek" i jest dla aktualnych okupantów symbolem wolnej Polski- wówczas jakoś łyknęłam porażkę i koniom dałam spokój. Psy kochałam zawsze, koty też. W domu rodzinnym były i jedne idrugie, i jakoś się godziły.
Kiedy zdałam pomyślnie egzamin na studia w Krakowie na UJ, pierwsze wolne kroki skierowałam na ulicę Straszewskiego pod Wawelem, bo tam była siedziba Związku Kynologicznego w Polsce.
Miałam niebywałe szczęście- trafiłam od początku do jednego z najstarszych i z największymi tradycjami oddziału w Krakowie, pod opiekę takich fantastyczntych ludzi, jak Pani Danuta Szczepańska, Zofia Mrzewińska, śp. Teresa Marekowska. Ludzi wielkiego formatu i wielkiej klasy.
W psach pierwszą moją miłością były rottweilery i kocham te psy do dzisiaj. Towarzyszyły mi przez 19 lat. Rasowe i nierasowe, z dobrym papierem i te znalezione na ulicy, zabrane z innych hodowli, bo "ten typ wyszedł z mody i już nie kryje". Większość z nich odeszła na nowotwory.
Jednak równocześnie, jeszcze w szkole podstawowej czytając książki Londona i Coopera, zakochałam się w szpicach Północy. Podobała mi sie ich niezależność.
Na szczęście moja siostra Agnieszka czytała te same książki co ja- i dogadałyśmy się- ja zdecydowałam się na rottweilera, a ona na malamuta. W ten sposób obie spełniłyśmy swoje marzenia. W kwietniu 1992 roku przybył do mnie pierwszy w życiu rottweiler- ALARM od Łaziora (po BORGU i AGUARII Drakonid, zwanej w domu Dumką), a do Agi w czerwcu- pierwszy alaskan malamute- PACO NIKITA Legenda Północy (po DURANGO RIMO Legenda Północy i KAMA Wichrowy Zaprzęg).
Dorosłyśmy, Aga ma dwójkę dzieci i nie ma psów, ja mam ich kilkanaście.
Ile razy przeglądałam katalogi z rasami psów, zawsze moją uwagę przykuwały małe złote pieski, takie "mniejsze malamuty", z japońskim wyrazem paszczy i skośnymi oczami. I pomyślałam sobie nieraz: "kiedyś będę mieć shibę".
I zdarzyło się to w 2002 roku, kiedy przeglądając strony internetowe trafiłam do czeskiej hodowli "Siwash Legend" i była tam do sprzedania ostatnia suczka z sierpniowego miotu: Geisha.
Pokazałam zdjęcie Pawłowi- i zdecydowaliśmy- dzwonimy i jedziemy. I pojechaliśmy w przedostatni dzień 2002 roku pod czeską Pragę, kiedy wszystkie prognozy pogody ostrzegały, żeby nie ruszać się z domu, jeśli się nie musi, i w żadnym wypadku nie przekraczać czeskiej granicy.
Tak się zaczęła moja przygoda z shibami...