O mnie

Moją pierwszą miłością były konie, nie psy. Mój wujek był kowalem i przesiadywałam po kilka godzin dziennie pod jego kuźnią, bo konie tam były. Niestety - te czasy przypadły na głęboką komunę i o koniach można było pomarzyć. Moja miłość do tych zwierząt zamyka się obecnie w corocznej kilkudniowej wizycie w Janowie Podlaskim, na Dniach Konia Arabskiego - Championacie Narodowym i aukcji Pride of Poland w sierpniu.
Psy lubiłam zawsze, jak każde normalne dziecko. Kiedy zdałam pomyślnie egzamin na studia w Krakowie na UJ, pierwsze wolne kroki skierowałam na ulicę Straszewskiego pod Wawelem, bo tam była siedziba Związku Kynologicznego w Polsce.
Miałam niebywałe szczęście- trafiłam od początku do jednego z najstarszych i z największymi tradycjami oddziału w Krakowie, pod opiekę takich fantastyczntych ludzi, jak Pani Danuta Szczepańska, Zofia Mrzewińska, śp. Teresa Marekowska. Ludzi wielkiego formatu i wielkiej klasy.
W psach pierwszą moją miłością były rottweilery. Towarzyszyły mi przez 19 lat. Rasowe i nierasowe, z dobrym papierem i te znalezione na ulicy lub zabrane z innych hodowli, bo "ten typ wyszedł z mody i już nie kryje".
Zawsze też podobały mi się wielkie efektowne szpice - samojedy, malamuty, husky...
Ale ilekroć przeglądałam katalogi z rasami psów, zawsze moją uwagę przykuwały małe złote pieski, takie "mniejsze malamuty", z japońskim wyrazem paszczy i skośnymi oczami. I pomyślałam sobie nieraz: "kiedyś będę mieć shibę".
I zdarzyło się to w 2002 roku, kiedy przeglądając strony internetowe trafiłam do czeskiej hodowli "Siwash Legend" i była tam do sprzedania ostatnia suczka z sierpniowego miotu: Geisha.
Pokazałam zdjęcie Pawłowi- i zdecydowaliśmy- dzwonimy i jedziemy. I pojechaliśmy w przedostatni dzień 2002 roku pod czeską Pragę, był potworny atak zimy, wszystkie prognozy pogody ostrzegały, żeby nie ruszać się z domu, jeśli się nie musi, i w żadnym wypadku nie przekraczać czeskiej granicy.
Tak się zaczęła moja przygoda z shibami...